Jesteśmy w przededniu Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro. Z jakimi nadziejami wybiera się Pani do Brazylii?
Z nadziejami (śmiech). Myślę, że jak się tyle przetrenowało, to nie jedzie się z nadziejami tylko po to, żeby wykorzystać swoje przygotowanie. Nie mogę się doczekać tego startu. To zwieńczenie czteroletnich przygotowań. Sport jest sprawiedliwy pod tym względem, że ile się przepracowało, takie się zbiera plony. A jeżeli chodzi o miejsce, z którego byłabym zadowolona – to na pewno pierwsza dziesiątka, pierwsza ósemka byłaby dobrym wynikiem, a przy odrobinie szczęścia możemy też mierzyć wyżej.
Akwen w Rio jest już żeglarzom dobrze znany. Ponoć jest mocno specyficzny i zanieczyszczony. To ma duże znaczenie, na tym poziomie sportowym, dla przebiegu regat?
Zanieczyszczenie akwenu ma duże znaczenie. Pływa tam bowiem dużo worków foliowych, które mogą zaczepić się o płetwę sterową czy miecz. A to bardzo spowalnia łódkę. Trzeba wtedy ruszyć do akcji i oczyścić płetwy, a to zawsze zajmuje czas. Poza tym jest to czynnik, który trudno przewidzieć. Staramy się sterować tak, żeby większe zanieczyszczenia omijać, ale czasami jest to poza naszą kontrolą. Pod tym względem nie jest to do końca sprawiedliwy akwen. Występują tam też silne i zmienne prądy oraz wiatr. Swoje robi ukształtowanie terenu. Wiatr różnie wywija między górami. Dlatego wydaje mi się, że dużo się będzie działo w olimpijskich wyścigach.
Dla was to zwieńczenie czteroletniej pracy, ale także moment większego zainteresowania dyscypliną, bo teraz zagości ona w telewizji.
Ze względów praktycznych trzeba powiedzieć, że bardzo ważne byłoby dla żeglarstwa zdobycie medalu. A szanse są na to bardzo duże, bo jedzie chociażby w naszej ekipie dwoje mistrzów świata w windsurfingu – Piotr Myszka i Gosia Białecka. A każdy krążek dla dyscypliny niesie lepsze finansowanie na kolejną kampanię olimpijską. To miało miejsce po Londynie i sukcesie Przemka Miarczyńskiego i Zosi Klepackiej. Dzięki nim i nasze przygotowania mogły być dużo szersze. I jest tego efekt, że z miejsca 20., na którym pływałam przed Londynem, teraz są to równo miejsca 10., a na mistrzostwach świata piąte. Za to wszyscy lubią sport, że zdarzają się niespodzianki, że nie zawsze zwyciężają faworyci, ale także ci, na których się nie stawiało. Ja trzymam kciuki za naszą całą kadrę. Jedziemy może niezbyt liczną, ale jakościowo bardzo mocną grupą. Wszyscy się wzajemnie mobilizujemy, wspieramy, pomagamy sobie. Czuć dobrego ducha w teamie.
Może nie wszyscy to wiedzą czy sobie uświadamiają, ale chyba nie jest to tani sport?
Rzeczywiście, nie jest. Powiedziałabym nawet, że jeden z droższych. Dla nas, bez wsparcia ministerstwa sportu, uprawianie żeglarstwa na tak wysokim poziomie nie byłoby możliwe. Na szczęście mamy takie zabezpieczenie, że nie odstajemy sprzętowo od innych państw. Jak słucham opowieści sprzed 15 czy 20 lat, to nasi zawodnicy już na starcie byli skazani na porażkę. Nie dysponowali bowiem takim samym jakościowo sprzętem. Teraz jest inaczej i staramy się wykorzystywać daną nam szansę. Mam nadzieję, że tegorocznymi wynikami już trochę spłaciliśmy ten dług (śmiech). Wiadomo, że igrzyska zawsze przyciągają większą uwagę i są z tego większe profity.
Kto zaraził Panią żeglarstwem? Co sprawiło, że zdecydowała się Pani związać swoje życie z wodą i łódką?
Do szkółki zapisali mnie rodzice. Sami poznali się na jachcie. Byli żeglarzami turystycznymi. Ciekawa anegdota jest taka, że akurat poznali się na jachcie o nazwie Aga. Parę lat później, zupełnie przypadkiem ich córka dostała takie imię. Nie było to planowane, a rodzice zorientowali się po fakcie (śmiech). Szukali dla mnie jakiejś aktywności. Dość szybko okazało się, że mam do tego smykałkę. Szybciej łapałam to niż pozostałe dzieci w klubie. I tak zaczynała się i rozwijała moja kariera.
Jakie cechy charakteru trzeba mieć, żeby być dobrym żeglarzem?
Myślę, że sam sport kształtuje wyjątkowo cechy charakteru w człowieku. Jedną z nich jest zdecydowanie wytrwałość. Wiem, ile razy było ciężko i pod górę. Upadki zdarzały się często. Ale trzeba mieć w sobie wiarę i mocne przekonanie, że może się udać. Sport uczy się podnosić. Utwierdza człowieka w poczuciu, że systematyczna praca musi dać efekty. Nie zawsze będzie to złoty medal olimpijski. Przynajmniej człowiek wie, że dał z siebie wszystko. A czasy mamy takie, że wielu idzie na łatwiznę. Można więc poczuć się wyjątkowym trenując coś. A jeżeli chodzi o żeglarstwo to ta dyscyplina kształtuje w człowieku odpowiedzialność od najmłodszych lat. Ośmiolatek jest sam na łódce i musi podejmować samodzielne decyzje, umieć sobie poradzić, przypłynąć do portu, do trenera. To nie tylko odpowiedzialność za siebie, ale i za innych. Często zdarza się bowiem na początku, że ktoś sobie nie radzi. Wtedy pomagaliśmy sobie, chociażby wspierając się psychicznie. Do tego praca w zespole, bo łódki trzeba razem pakować, bo są one za ciężkie dla jednej osoby.
W tym sporcie, wymagającym tężyzny fizycznej, kobietom jest na początku trudniej?
Można powiedzieć, że na etapie optymista, czyli najmniejszej łódki na której uczymy się żeglować, różnice nie są duże. Często zdarza się, że dziewczynki wygrywają z chłopakami mistrzostwa Polski. Przy większych łódkach różnice w uwarunkowaniach genetycznych widać. Mężczyźni są silniejsi i bardziej dynamiczni. W naszej klasie 470, w której na takim samym sprzęcie ścigają się kobiety i mężczyźni, różnicę fizyczności widać. Na pierwszym poziomie, gdy łódka jest niewielka i nie ma zbyt dużo żagla, to piętnastoletnie dziewczyny rywalizują na równi z chłopcami.
Wróci Pani zadowolona z Rio gdy…?
…dam z siebie wszystko. Chcę wrócić z poczuciem, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, że nie poddałam się i walczyłam do ostatnich metrów. Wydaje mi się, że to najwięcej wnosi do człowieka, najwięcej przynosi na przyszłość.