Chwilę po finałowym biegu mistrzostw Europy w Amsterdamie czuć było w twoim głosie niedosyt. Teraz z perspektywy czasu trzeba chyba jednak uczciwie stwierdzić, że był to duży sukces?
Wynik – bajka (śmiech). Gdyby ktoś rok temu mi powiedział, że będę na ME walczył z najlepszymi, to bym nie uwierzył. Celem było zrobienie minimum na igrzyska i pobiegnięcie 13.47. To miała być bomba, super wynik. A tu jak równy z równym ścigałem się z najlepszymi w mojej konkurencji na kontynencie.
Okres po ME przepracowaliście solidnie? W Rio musi przyjść drugi szczyt formy.
Zgadza się. Za dwa dni mam start kontrolny w Belgi. Jeżeli tam pobiegnę poniżej 13.60 to będzie rewelacja. Potrenowaliśmy. Teraz nieco odpuszczamy i muszę powiedzieć, że moc wraca. Na treningach osiągam czasy w okolicy „życiówek”. To dobry prognostyk.
Jesteś ambitnym chłopakiem. O co jedziesz walczyć w Rio? Finał to chyba byłby kosmos?
Straszny kosmos (śmiech). Żeby wejść tam do finału trzeba będzie pobić rekord życiowy. 13.32 albo pozwoli na farcie wejść do ósemki albo i nie. Bieg w Amsterdamie był pod wiatr. Popracowaliśmy też z trenerem nad dobiegiem do pierwszego płotka. Gdy zatrzymuje bieg na ME na stopklatce na pierwszym płotku to ciągle jestem jednym z ostatnich. Kto wie, co praca da. Mam apetyt na życiówkę.
Kręcisz się wokół rekordu Polski. Pobicie życiówki pewnie będzie równoznaczne z przejściem na trwałe do historii polskiej LA. W Brazylii będziesz porównywany do Artura Nogi, który był 8 lat temu w Pekinie piąty.
Też mi się tak wydaje, że będę musiał mierzyć się z tym wynikiem. Sam nie stawiam sobie takiego celu. To mój start, oddzielna historia, nieco inny poziom, bo chłopaki teraz biegają bardzo mocno. Biegnę, żeby być coraz lepszy. Będę walczył o finał. A tam? Zobaczymy w jakiej będę dyspozycji. A kto wie? Może znów wystrzelę i wszystkich zaskoczę.
Rozmawiałeś na pewno z bardziej doświadczonymi zawodnikami w naszej kadrze. Czego spodziewasz się po igrzyskach, pomijając sam start?
Wielkich emocji i super atmosfery. Będziemy czekali na swoje starty i wzajemnie się dopingowali. To będzie niesamowite przeżycie.
Bardzo fajne jest to, że grupa naszych lekkoatletów jest bardzo duża w rodzinie olimpijskiej. Poza tym w tej właśnie dyscyplinie mamy bodaj najwięcej faworytów. Ostatni jestem do wieszania medali na szyi przed startem, ale nie da się ukryć, że idziecie szeroką ławą.
Zgadza się. Lekka wraca to swoich lat świetności. Nawiązujemy do sukcesów wunderteamu. Mamy sporo zawodników, którzy będą walczyli o medale, ale i młodych, którzy doskoczyli i są niezwykle zdolni. Widać to było w Amsterdamie. Ta ekipa powinna się rozkręcać z roku na rok.
Zmiana pokoleniowa kiedyś musi nadejść. To jasne. Ale chyba siłą obecnej reprezentacji w LA jest właśnie mieszkanka rutyny z młodością. W kadrze jest dwukrotny złoty medalista olimpijski Tomasz Majewski i dziewiętnastolatkowie, którzy chwilę temu w Bydgoszczy rozprawiali się ze światową czołówką na MŚ U20.
Najmłodsi, czyli Ewa Swoboda i Konrad Bukowiecki już tu mogą wiele pokazać. A co będzie w Tokio? Aż strach myśleć (śmiech). Na razie błyszczą i pewnie będzie tak dalej.
Twój tata grał zawodowo w piłkę z sukcesami. Też zaczynałeś od jej kopania. Teraz masz czas, żeby się jej przyglądać. Ukochany klub twojego taty – Legia – jest o krok od Ligi Mistrzów. Mieliście okazje śledzić razem jej mecz w eliminacjach ze Słowakami?
Niestety nie mieliśmy okazji. Z tatą i mamą żyjemy na odległość. Ja jestem w Warszawie, a oni w Białymstoku. Gdy wracam do domu to z tatą o piłce gadamy dużo. Może nie tak dużo jak o lekkiej, ale to jego konik (śmiech). Jeszcze w liceum śledziłem rozgrywki piłkarskie i chodziłem na mecze. Teraz mi to trochę uciekło. Czasami sprawdzam tabelę, ale już niesystematycznie. Kibicowałem za to bardzo mocno naszej reprezentacji piłkarskiej na Euro 2016. Mogę powiedzieć, że swój sukces w Amsterdamie zawdzięczam w jakiejś części im. Tam mnie pozytywnie naładowali energią swoją grą, że w ogóle się nie denerwowałem.
Co tata mówi przed twoim startem w Rio? Chyba bardzo dumny jest z syna?
Oczywiście. Tata wydzwania non stop i pyta jak się czuje. Udziela też rad. W końcu był zawodowym sportowcem na wysokim poziomie. Jest w czołówce moich kibiców. Zaraz po mamie.
W czasie igrzysk będzie siedział z nosem przy telewizorze i oglądał transmisje? Jest takim kibicem?
Piłki nożnej ogląda bardzo dużo. Jeżeli chodzi na LA, to raczej skupia się na moim startach. W przeciwieństwie do mamy, która lekką śledzi cały czas. Sprawdza wyniki i wszystko ogląda od A do Z.
Wracając do samego Rio. Jak nie spalić się przed startem? O tym mówi wielu zawodników, którzy już byli na tej imprezie. Najważniejsze ich zdaniem jest to, żeby nie zachłysnąć się atmosfera, odciąć i skoncentrować. Bo w biegu na 110 metrów przez płotki przy dekoncentracji szansa może zostać zaprzepaszczona już na starcie.
Zgadza się. Gdy zawali się start na tym poziomie, to jest to już później nie do odrobienia. Na mistrzostwach Polski można podgonić rywali, ale nie na IO. Tu będzie walka na najmniejsze błędy. Wydaje mi się, że dobrym przetarciem była Uniwersjada w koreańskim Gwangju. Tam też była wioska olimpijska i podobny klimat. Korzystne jest to, że po starcie w Rio zostajemy jeszcze tydzień, więc przed nim będzie koncentracja, a nie zwiedzanie. Już troszkę w życiu widziałem i mam nadzieję, że się niczym nie zachłysnę.
Przed samym startem w hotelu jest czas na chwilę z muzyką, dobrym filmem czy czymś innym?
W lekkiej na łażenie gdzieś pozwolić sobie za bardzo nie można, bo trzeba mieć potem nogi gotowe do wielkiego wysiłku. A tak mogłyby się zmęczyć (śmiech). Pozostaje żmudne leżenie w łóżku, poczytanie czegoś czy pogranie na komórce. Bardzo lubię też muzykę.
Jaką? Co najczęściej leci w twoich słuchawkach?
Lubię dobry bit (śmiech). Chociażby coś takiego jak utwór Davida Guetta i Zary Larsson puszczany przy okazji Euro. Wiele razy go słuchałem.