Fot. fiba.com
Fot. fiba.com
Faworyt może być tylko jeden
Czy spośród wszystkich dyscyplin drużynowych da się wybrać jedną, w której reprezentacja zarówno męska jak i żeńska, jest absolutnym kandydatem do zwycięstwa bez względu na rangę turnieju? Owszem. Koszykarze i koszykarki Stanów Zjednoczonych będą chcieli ponownie potwierdzić swoją bezapelacyjną dominację i zdobyć tytuły mistrzów olimpijskich.
Karol Żebrowski
25 kwietnia, 2016 18:09
W kategoriach: Koszykówka Publicystyka

Dominator. Pewniak. Faworyt. Jest jeszcze wiele innych określeń, które można użyć w stosunku do reprezentacji Stanów Zjednoczonych w koszykówkę. Kraj, który jest marzeniem dla wszystkich grających w basketball na świecie, ale jednocześnie kraj który nie potrzebuje świata, aby pokazać najlepszą koszykówkę na globie, ponieważ to właśnie stamtąd wywodzą się największe gwiazdy tego sportu.

Koszykówka po raz pierwszy zagościła na Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku. Jak w większości dyscyplin drużynowych, rywalizacja początkowo odbywała się tylko pomiędzy mężczyznami. Jedynymi przedwojennymi koszykarzami z tytułem mistrzów olimpijskich byli oczywiście zawodnicy Stanów Zjednoczonych, którzy w finale pokonali Kanadę 19:8. Najlepszym strzelcem meczu finałowego był Joe Fortenbury z USA, który zgromadził na swoim koncie 7 punktów. Co ciekawe, w meczu o brązowy medal reprezentacja Meksyku wygrała 36:12 z Polską. Jest to najwyższe miejsce osiągnięte przez polskich koszykarzy na IO.

Kadra Stanów Zjednoczonych skutecznie broniła tytułu przez kolejne sześć imprez, aż do Igrzysk Olimpijskich w Monachium. Tam w dramatycznych okolicznościach „Jankesi” przegrali z ZSRR 51:50. Co ciekawe, po pierwszym sygnale kończącym mecz, na tablicy wyników widniał wynik 50:49 dla Amerykanów, ale protest złożyli zawodnicy ZSRR i mecz został przedłużony o 3 sekundy. Nie przyniosło to zmiany rezultatu, ale tym razem zainterweniował ówczesny sekretarz generalny FIBA, który wymógł ponowną powtórkę i przedłużenie spotkania o kolejne trzy sekundy. Ponowne wznowienie gry okazało się zbawienne dla graczy ZSRR, którym udało się zdobyć punkty i sprawić, iż po raz pierwszy w historii igrzysk złoto nie zawisło na szyjach amerykańskich koszykarzy.

Cztery lata później, po raz pierwszy na IO na parkiecie pojawiły się panie. Najlepszą kobiecą drużyną okazała się wtedy reprezentacja ZSRR, która w finale pokonała koszykarki z USA. Tytuł mistrzyń olimpijskich dzierżyły przez 8 lat, gdyż w międzyczasie okazały się bezkonkurencyjne podczas IO w Moskwie w roku 1980. Warto dodać, że w stolicy Rosji z powodów politycznych nie pojawiła się kadra USA. Kolejne IO odbywały się w Los Angeles. Na swoim podwórku reprezentantki Stanów Zjednoczonych po raz pierwszy świętowały zdobycie złotych medali olimpijskich. Od turnieju w Los Angeles, aż po ostatnie zmagania w Londynie, żeńska reprezentacja USA aż siedmiokrotnie stawała na najwyższym stopniu olimpijskiego podium. Nie udało im się to tylko w Barcelonie w roku 1992.

Bardzo skromnie wygląda przygoda polskich koszykarek z Igrzyskami Olimpijskimi. Wystąpiły one na nich tylko raz – w Sydney, w roku 2000 i zajęły tam 8 miejsce.

W porównaniu do swoich koleżanek z reprezentacji USA, aż (!) trzy „wpadki” zanotowali koszykarze: wspomniany finał z ZSRR (IO 1972), IO w Seulu w roku 1988 oraz IO w Atenach w roku 2004. „Jankesi” są jednak jedyną drużyną, która zawsze stawała na podium olimpijskich zmagań, jeżeli tylko w nich występowali.

Przy takich liczbach i statystykach ciężko dyskutować o basketballowych faworytach w turnieju olimpijskim. Kiedy wydaje się, że europejski poziom koszykówki rośnie w siłę i jest coraz bardziej zbliżony do amerykańskiego, przychodzą Mistrzostwa Świata lub Igrzyska Olimpijskie i tamtejsze „dream-teamy” pokazują, jak jeszcze wiele nam do nich brakuje. Miejmy jednak nadzieję, że w Rio emocji nie zabraknie. Kto wie, być może to właśnie brazylijski turniej będzie przełomowym dla historii koszykówki?