ZOBACZ: CZĘŚĆ PIERWSZA WYWIADU
Maja Włoszczowska – nazwisko wytrych w naszym kolarstwie – zawodniczka niezwykle zdolna, utytułowana, ale po przejściach. Liczne kontuzje musiały odbić się na jej karierze. Czy jest szansa, że Maja nadal będzie nas raczyła swoimi medalami? Przyzwyczaiła nas do dobrego w okresie posuchy w całej dyscyplinie.
Dziękuję za to pytanie. Przez szereg lat to ona była ambasadorką naszego kolarstwa. Na swoich barkach trzymała ciężar odpowiedzialności za całą dyscyplinę. A proszę pamiętać, że były to lata chude. Wtedy nie mieliśmy praktycznie innych sukcesów w całej dyscyplinie. Stąd bardzo cenię Maję Włoszczowską i jej dokonania. Wierzę, że tym razem będzie miała szczęście i nie przydarzy się żaden pech. Ma olbrzymie szanse na doskonały występ w Rio. Nie chcę o niej ani zapomnieć, ani też pompować balonika. Życzę jej przygotowań w ciszy, bez zgiełku. Ona jest doskonale zorganizowana i wie co robi.
Kolarstwo, jako jedna z niewielu dyscyplin, ma predyspozycje by być sportem masowym. Czy ten medal, od którego zaczęliśmy naszą rozmowę, może wywołać jeszcze większy boom na jazdę na rowerze? Możemy jako społeczeństwo pokochać tę formę rekreacji, ale i transportu?
Już jest wielki boom na kolarstwo. Poruszając się po ulicach Torunia, szkoląc młodych zawodników, dostrzegamy większą tolerancję innych uczestników ruchu. Obserwuję zjawisko niesamowite. Uczestniczyłem bowiem w otwarciu sezonu w Sobótce. Tam były rzesze ludzi, które chciały spróbować swoich sił w rywalizacji. Od zawodowców po zupełnych amatorów. To niezwykle piękne i budujące. Tam były całe rodziny. Pierwszy krok w tym kierunku zrobili Michał Kwiatkowski i Rafał Majka. A teraz doskonałą robotę robią utalentowane dziewczyny. Kiedyś nie do pomyślenia byłoby u nas, żeby ponad 100 pań stanęło na starcie wyścigu kolarskiego. Teraz to norma. Ale rzeczywiście, medal olimpijski byłby doskonałą kropką nad „i”, zwieńczeniem pięknych lat kolarstwa, których jesteśmy świadkami.
Chyba też bardzo ważne jest, że nasze sukcesy przychodzą w takim, a nie innym momencie, w czasie oczyszczania dyscypliny z dopingowych oszustów. Gdy udało się ich wyeliminować, to okazuje się, że Polacy znaczą zdecydowanie więcej w peletonie.
Po raz kolejny dziękuję panu za to pytanie. Tknął pan nutkę mojej wrażliwości. Był taki okres przed IO w Pekinie, gdy pomyślałem sobie, że chyba powinienem skończyć już pracę trenerską. Skandale dopingowe, nieczysta gra powodowały, że człowiek przestał wierzyć w to, co robi. Dzięki temu, że w znaczącym stopniu ta dyscyplina została oczyszczona, a każdy zawodnik ma paszport biologiczny i kontroli jest ogromna ilość, to ta rywalizacja nabiera właściwego sensu. Ja nie jestem członkiem zespołu kontrolującego zawodników i nie chcę nikogo oczerniać, ale wierzę w to, że kolarstwo może być czyste i zawsze tego chciałem. Wiem jedno – fajnie rywalizuje się na równych zasadach, gdy ciężka praca robi różnicę, a nie niedozwolone wspomaganie.
Był Pan z polskim kolarstwem na dobre i na złe. Pamięta pan dziesięciolecia bez sukcesów, ale i te piękne momenty, których nie brakowało. Pamięta Pan taki moment, gdy powiedział Pan sobie: „To jest to. To miłość mojego życia”?
Tak. Bakcyla kolarstwa połknąłem namówiony przez kolegę. Doznałem jednak kontuzji w wyniku wypadku i nie mogłem szybko pozbierać swoich sił. Wtedy bardzo pragnąłem coś zrobić, ale trener szybko ukierunkował mnie na pracę szkoleniową. I wtedy poczułem, że to jest moje miejsce. Stąd poświęcenie, stąd pasja. Doceniam drogę, którą przebyłem w kolarstwie. Może to zabrzmi nieskromnie, ale mam nadzieję, że należę do grona tych osób w naszej dyscyplinie w Polsce, którym udało się coś osiągnąć. Mam z tego powodu olbrzymią satysfakcję.
Pierwszą część wywiadu z legendarnym trenerem Leszkiem Szyszkowskim przeczytacie tutaj:
ZOBACZ: CZĘŚĆ PIERWSZA WYWIADU