FOT. MAREK BICZYK/newspix.pl.
FOT. MAREK BICZYK/newspix.pl.
Monika Michalik: Lubię jeździć na rolkach
Wywiad z Moniką Michalik, brązową medalistką olimpijską z Rio de Janeiro w zapasach w stylu wolnym. Nasza niezwykle utytułowana zawodniczka opowiada Tomaszowi Więcławskiemu o zapaśniczej codzienności, podróżowaniu, obozach zagranicznych, popularności dyscypliny oraz sporcie dzieci i młodzieży.
Tomasz Więcławski
27 sierpnia, 2016 15:01

Jadąc na IO w Rio de Janeiro miała Pani w głowie myśl, że to, być może, ostatnia szansa na tak wielki sukces sportowy?

Coś tam było w głowie, ale sobie jej tym nie zawracałam. Starałam się potraktować te zawody, jak każde inne. Niepotrzebne kwestie w takim momencie trzeba zostawić za sobą. Co z tego, że to moje trzecie igrzyska? Nie miało to znaczenia.

Ale z perspektywy czasu wie już Pani, co decyduje o tym, że na tak dużej imprezie staje się na podium? Głowa jest najważniejsza przy tak wyrównanym poziomie?

Mówią, że IO mają swoje prawa. Być może to prawda, bo wielu wybitnych zawodników nie odnosi na tej imprezie sukcesów, nie zdobywa medali. W takiej sytuacji, gdy zawodnik jest przygotowany optymalnie fizycznie i wydolnościowo, to głowa też musi działać w 100 procentach. Nic nie dadzą treningi i cały okres poprzedzający start, jeżeli nie udźwignie się go psychicznie.

Sukces na igrzyskach dla takiej dyscypliny jak zapasy jest nieoceniony. Pani przechodzi, jako medalistka olimpijska, do historii polskiego sportu, a o zmaganiach na macie się mówi. Na co dzień nie jest z tą popularnością tak różowo.

Zainteresowanie nie jest duże na co dzień – to prawda. Czemu tak się dzieje? Nie wiem. Być może za mało jest nas w telewizji. Po ME czy MŚ jest jedna migawka ze starym zdjęciem i podpisem – wicemistrzyni świata. I na tym koniec. Gdyby pokazana była „na żywo” w telewizji walka finałowa, to popularność dyscypliny by rosła. Bardzo dużo osób oglądałoby takie zmagania, walkę Polaka czy Polki o medal. Jasne, że całych zawodów nikt nie pokaże, ale finał to 6 minut. To chyba nie jest długo?

Medal jest wymiernym sukcesem, który można zmierzyć i zważyć. Ale jaka jest prawda o polskich zapasach na samym dole? Przecież to mógłby być sport masowy, obecny w szkołach?

Wiem, że pan Supron realizuje akcję „Zapasy w każdej szkole”. To forma zachęcania młodych ludzi do spróbowania treningów. Nie wiem, jak mocno się to rozwinęło, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zapasy jako sport ogólnorozwojowy są dla dzieci idealne. Rozwijają w człowieku wszystko. Są doskonałą bazą do każdej innej aktywności fizycznej. Ćwiczenia koordynacyjne w ramach treningu zapaśniczego nikomu nie zaszkodzą, a wręcz przeciwnie. A nuż młodemu człowiekowi ta rywalizacja się spodoba, połknie bakcyla, będzie miał talent i przy zapasach pozostanie.

Nie jest przypadkiem tak, że co cztery lata ulegamy manii liczenia medali, oczekiwań wobec naszych najlepszych zawodników, a na co dzień zapominamy o sporcie dzieci i młodzieży?

Sport dzieci i młodzieży to sprawa podstawowa. Teraz jest kilku sportowców, którzy co chwilę robią wynik, ale oni kiedyś skończą karierę. Za kilka lat może się okazać, że na IO zdobywamy 1 czy 2 krążki. Wszystko zależy od ludzi. Trzeba zakładać kluby, zachęcać dzieci do sportu. Robię to na wszelkie możliwe sposoby i przy każdej okazji. Zapasy, ale i każdy inny sport, umożliwiają przeżycie niesamowitej przygody. Mama nie wysyła dziecka na trening zapaśniczy, bo widzi tylko walkę i nie chce, żeby jej dziecko było narażone na niebezpieczeństwo. A przecież trening tak nie wygląda. Są wykwalifikowani specjaliści, którzy uczą podstawowych zachowań, ruchów, rozwijają sprawność. W naszym kraju mamy wielu dobrych specjalistów uczących od podstaw.

A pamięta Pani swoją pierwszą styczność z tą dyscypliną?

Na pierwszy trening poszłam jeszcze w Trzcielu. Wiem, że chodziła wtedy tam jeszcze jedna dziewczyna. A może to był chłopak? Mniejsza o to. Zostałam w każdym razie rzucona i bodaj złamałam nos (śmiech). Nawet nie wiedziałam jak lecieć. Człowiek musi się nauczyć wszystkiego – fazy lotu, upadków. Mój pierwszy był na twarz, ale potem zrobiłam się cwana (śmiech). Początki nigdy nie są łatwe.

Są sporty, jak piłka nożna, bardzo wyjątkowe i intratne. Był moment w Pani karierze, gdy myślała Pani, że z zapasów nie da się jednak żyć?

Ciężko jest wyżyć z zapasów, gdy nie robi się wyników. Trenując ja nie mam z tego nic – nawet będąc najlepszą zawodniczką w Polsce. Konieczne są sukcesy międzynarodowe, które dają możliwość otrzymywania stypendiów ze związku, ministerstwa czy z jakiegokolwiek innego źródła. Gdy wynik jest, to nie ma tragedii. Wiadomo, że my nie mamy tyle pieniędzy, co piłkarze czy tenisiści. Ja nie narzekam, bo wiele osób chciałoby zarabiać tyle co ja. Milionów jednak nie mamy (śmiech).

Państwo jest podstawą waszego istnienia, jako dyscypliny? Rozmawiałem przed IO z Katarzyną Krawczyk i ona mi mówiła, że stabilność zapewnia jej wojsko.

No tak, ale w wojsku jest garstka osób – najlepsi. Nie biorą do niego każdego, kto trenuje, a nawet osiąga sukcesy w Polsce. Oni też się z tego rozliczają. Wojsko Polskie to nasz sponsor, który płaci pensję co miesiąc, ale i wymaga. My pracujemy na macie, będąc żołnierzami zawodowymi. Tak sobie jednak z łapanki nikogo nie biorą.

Po powrocie z Rio zaskoczyło Panią przyjęcie kibiców? Jesteśmy takim narodem, który szybko się zapala, bardzo potrzebuje sukcesu, ale i dość szybko tracącym do czegoś entuzjazm, serce.

To jest normalne, że wszystko kiedyś gaśnie. Pierwsze powitanie miałam w Warszawie. Przyleciałam z grupą, w której jako jedyna miałam medal. Gdy weszłam na lotnisko, to się przeraziłam. Nigdy w życiu nie miałam takiego przyjęcia przez kibiców i dziennikarzy. A trochę medali na ME czy świata zdobyłam. Nie to, że mnie to przeraziło, ale powiedziałam sobie w duchu: „Boże święty”. Przekazali mi mikrofon, ale byłam w stanie na żywo powiedzieć „dzień dobry” (śmiech). Czekałam na pytania. To była dla mnie nowa sytuacja. Kiedyś tam widziałam jedną kamerę czy mikrofon. Tu było ich pełno. To przyjemne zaskoczenie, ale i szok. Bardzo miło to jednak wspominam. Przeżyłam jakoś.

Pamięta się po takim sukcesie sam przebieg decydującej o medalu walki – momenty zwrotne, najważniejsze akcje? Czy pozostaje w głowie pustka i radość?

Są te momenty w głowie. Przypomina się człowiekowi określona minuta walki i aktualny wynik, trochę szarpania i to, co człowiek sobie wtedy myślał, co powinien zrobić.

W mojej rozmowie, z którąś z naszych zapaśniczek padło kiedyś stwierdzenie, że kibice widzą trochę szarpania, pozornego chaosu  na macie, a przecież zapasy są sportem, w którym dużą rolę odgrywa taktyka.

W naszych walkach jest bardzo dużo taktyki. Do każdej zawodniczki trzeba inaczej podejść i przygotować się do jej stylu, określonego sposobu ataku czy obrony. Wiadomo, że może to tak wyglądać, szczególnie gdy dwóm zawodniczkom zależy, że ganiają się po macie i tylko szarpią. To też zależy, kto tę walkę ogląda. Inaczej patrzy na to specjalista, a inaczej osoba, która nie zna przepisów i sposobu punktacji poszczególnych akcji. Dajmy na to takie obejście – wiele osób myśli sobie – przecież ona nic nie zrobiła, okrążyła rywalkę, więc za co te dwa punty? Gorzej się ogląda coś, czego się nie rozumie. Piłka nożna jest prosta. Strzelisz bramkę lub nie – jasna sprawa. Tu tak łatwo nie ma.

Przez lata sukcesy na IO w zapasach kojarzyły nam się głównie z naszymi zapaśnikami w stylu klasycznym. Teraz, od dłuższego czasu, ciężar odpowiedzialności za wynik biorą na siebie nasze panie w stylu wolnym. To kolejny medal olimpijski „wolniaczki” przywieziony do Polski z igrzysk.

I bardzo dobrze, że Panie trzymają poziom (śmiech). Ale ja życzę jak najlepiej każdemu zawodnikowi. Wiadomo, że nie każda osoba, która startuje, przywiezie medal, ale żeby chociaż w każdym stylu był krążek, to byłoby super.

Czuje Pani na sobie, jako medalistce olimpijskiej, ciężar odpowiedzialności za popularyzację dyscypliny?

Troszeczkę tak. Chciałabym zrobić wszystko i jak najszerzej rozreklamować w Polsce zapasy. Żeby ludzie nie pamiętali tylko poszczególnych, jednostkowych walk i medali, a interesowali się zapasami na co dzień. Czy to się uda czy nie uda? Trudno powiedzieć. Wiele zależy od samych ludzi. Gdyby chociaż  jedna, najważniejsza, walka z mistrzostw świata czy Europy była pokazana w kanałach otwartych TV – to wiele by to zmieniło w postrzeganiu zapasów.

Wróćmy jednak do zapaśniczej codzienności Moniki Michalik. Przygotowania do startów odbywają się głównie w Polsce czy poza granicami naszego kraju?

Naszą codziennością są zgrupowania zagraniczne. Wynika to z tego, że nie mamy w Polsce wielu zawodniczek, a przecież ciągle nie możemy ćwiczyć i sparować ze sobą nawzajem. Musimy podnosić swój poziom i trenować z lepszymi zawodniczkami. Ostatnio byłyśmy, a to w Hiszpanii, a to w Szwecji. Ciągle na walizkach.

Nie jest to łatwe dla relacji rodzinnych, relacji z bliskimi, kiedy człowieka nie ma tak często w domu.

Nie jest to proste. Często zastanawiam się, gdzie jestem, bo już się gubię. Szczególnie było to doskwierające w czasie turniejów kwalifikacyjnych do IO. Budzę się po dwóch godzinach snu po przylocie do Mongolii, bo nie możemy spać, a ja nawet nie pamiętam, w jakiej jestem miejscowości. Są takie momenty – ogromnego zmęczenia – że człowiek jest w samolocie, a nie do końca wie czy gdzieś leci czy już wraca.

Oddziałując na wyobraźnię młodego człowieka można wskazać sport, jako formę aktywności, która pozwala na dalekie podróże, poszerzanie horyzontów, inne spojrzenie na świat.

Ma Pan rację, że sport rozwija człowieka w wielu sferach. Może być niesamowitą przygodą, którą będzie się wspominało przez dziesięciolecia. Pozwala on także zdobyć niezbędne na przyszłość doświadczenie. Sporo podróżujemy, poznajemy wiele kultur, weryfikujemy wiedzę o danym miejscu przekazywaną w telewizji czy Internecie. Można też poznać wielu ciekawych ludzi.

Jest takie miejsce na świecie, do którego chciałaby Pani wrócić?

Rio, bez wątpienia. To w Brazylii przeżyłam jeden z najszczęśliwszych dni w życiu. No i Turcja, bo tam wywalczyłam olimpijską kwalifikację.

Po starcie była okazja, żeby trochę tej Brazylii dotknąć, posmakować?

Nie za bardzo. Tylko raz byłyśmy na wycieczce do Jezusa. Żeby jednak było śmiesznie – o 13. Wyjechałyśmy z wioski olimpijskiej, a na miejscu byłyśmy o 19 i go nie zobaczyłyśmy, bo była mgła i potworne zachmurzenie. Nawet zdjęcia nie zrobiłyśmy. Tak zakończyła się nasza jedyna wycieczka po Brazylii. Potem było pakowanie i powrót do kraju.

Ale po tak ciężkim okresie przyjdzie czas na jakieś wakacje? Trzeba zresetować głowę, bo przecież o tych zapasach cały czas nie da się myśleć.

No nie da, bo człowiek by zwariował (śmiech). Kiedy muszę myśleć o zapasach, to myślę, ale też się wyłączam. Czas na odpoczynek będzie. Za dwa tygodnie mamy mistrzostwa kraju w Zgierzu, a za trzy mistrzostwa świata wojskowe, a później polską ligę. Znajdzie się jednak czas i na wypoczęcie.

Urlop spędza Pani aktywnie czy po ciężkich treningach i zawodach raczej leniuchując?

Na pewno będzie to także odpoczynek aktywny. Bardzo lubię jeździć na rolkach. To mnie rozluźnia. A to niezwykle ważne po tak ciężkim okresie, który za mną. Trzeba trochę sobie odpuścić, żeby potem wrócił głód treningu i walk.

Ostatnie pytanie brzmi: czy polscy kibice mają szansę zobaczyć Monikę Michalik broniącą medalu z Rio za cztery lata w Tokio?

Na dzień dzisiejszy – na pewno. Nie wyprzedzam faktów i nie planuje dalekosiężnie. Myślę, że tak, a życie bywa różne i brutalne. To cztery lata. Szybko zleci.