Fot. Marek Biczyk/newspix.
Fot. Marek Biczyk/newspix.
Piotr Myszka: Chcemy zdobywać medale
O szczęściu, śmieciach i zmiennych prądach w Zatoce Guanabara, początkach żeglarskiej przygody na optymiście w Mrągowie oraz rozwoju tej dyscypliny sportu w Polsce, a co za tym idzie chęci sięgania po najwyższe laury, z Piotrem Myszką, jedną z naszych największych nadziei na sukces w regatach olimpijskich w klasie RS:X w przededniu rozpoczęcia rywalizacji rozmawiał Tomasz Więcławski
Tomasz Więcławski
3 sierpnia, 2016 21:22

Obok Anity Włodarczyk, Pawła Fajdka i Piotr Małachowskiego jest Pan wymieniany w gronie największych faworytów do zdobycia medalu dla Polski w Rio. Czuje Pan presję z tym związaną?

Nie. Kompletnie nie. Nie przywiązuję do tego w ogóle uwagi. Jestem chyba też starszym zawodnikiem niż Paweł Fajdek, a także Anita Włodarczyk. Trochę już tytułów też zdobyłem. Nie jest to dla mnie super obciążające, bo mam świadomość, że każde zawody rządzą się swoimi prawami. Faworyci są faworytami, ale muszę to potwierdzić podczas zawodów. Oczywiście będę chciał to zrobić, ale jak będzie? Zobaczymy.

Chyba jest trochę tak, że przy urodzaju w klasie RS:X w Polsce sam system kwalifikacji, który zakłada, że tylko jeden zawodnik z danego kraju może wystąpić w olimpijskich regatach, powoduje, że od lat jest Pan w światowej czołówce, a najważniejsza próba dopiero przed Panem. Właśnie w Rio.

Mamy to szczęście-nieszczęście, że mamy bardzo dobrych zawodników w tej klasie w Polsce. W Londynie nie mogłem wystąpić, mimo tego, że byłem mistrzem świata. Teraz także o ten wyjazd musiałem bardzo mocno walczyć w klasyfikacji krajowej. To momentami było trudniejsze niż wygranie mistrzostw świata.

Wiele osób twierdzi, że akwen w Rio jest mocno specyficzny. Na co będziecie musieli tam uważać?

To jest jeden z najtrudniejszych akwenów, na jakich w życiu pływałem. Poza prozaicznymi rzeczami, jak zmienny kierunek wiatru i jego siła, dochodzą bardzo specyficzne prądy. One są w Rio niezwykle nietypowe. Najczęściej są równomierne na całej trasie czy jej części. A prąd, zwłaszcza przy słabym wietrze, odgrywa bardzo duże znaczenie. Tutaj sytuacja potrafi się zmienić z godziny na godzinę. Linie, jakby narysować mapę tego akwenu, bardzo często się przesuwają. Czasami mocniejszy odpływ jest na całej trasie, a czasami wręcz odwrotnie. Przez dwa lata to sprawdzaliśmy i testowaliśmy. Uczyliśmy się map prądowych. Przed wejściem na wodę je studiujemy i analizujemy. W czasie regat trzeba będzie jednak reagować na bieżąco. Wiadomo, że jak woda płynie pod wiatr, to jest spiętrzona, a jak z wiatrem, to jest wypłaszczona. Ale spokojnie, mam nadzieję, że mamy to opanowane.

Akwen jest też mocno zanieczyszczony?

To prawda. Śmieci mogą tu sporo namieszać. Są one w Zatoce Guanabara wszechobecne. Na obecnym etapie rozwoju miasta są one nie do wyeliminowania. Połowa tutejszej ludności to biedni ludzie, którzy zamieszkują fawele, a ich świadomość ekologiczna jest na niskim poziomie. Delikatnie mówiąc. Wszystkie śmieci i kanaliza idą za okno, do rzek. A nimi spływają podczas silnych ulew do zatoki. I kilka dni krąży zanim ocean prądami to wyciągnie. Śmieci będą rozdawały karty. One są wszędzie, nawet w Zatoce Gdańskiej, ale nie w takich ilościach. Trzeba też uważać na wszechobecne bakterie – nie tylko w wodzie, ale i w pożywieniu, na stołówkach i w hotelach. Tego zupełnie nie da się uniknąć, ale mamy wytyczne, jak się zachowywać w tych sytuacjach. Myjemy ręce czasami co pięć minut. Odkażamy się specjalnymi płynami po przejeździe metrem czy komunikacją miejską. Wiadomo, że jesteśmy w takiej formie teraz, że nasz układ immunologiczny jest osłabiony i jakaś infekcja mogłaby nas położyć.

Wiele osób oglądających żeglarstwo dość rzadko niekoniecznie wie, że wasze przygotowanie to nie tylko odpowiednia dyspozycja fizyczna i umiejętności techniczne, ale także taktyka, strategia i wiedza o miejscu, w którym rywalizujecie. Jak wiele czasu zajmuje te przygotowanie?

Jeżeli chodzi o mnie samego, to jestem na takim poziomie, że potrzebuję tylko sprawdzonych i krótkich informacji. Gdy są one treściwe, to przyswojenie ich zajmuje chwilę: 5-10 minut. Żeby przygotować taką bazę informacji potrzeba pracy kilku osób, która czasami, jak w przypadku operacji „Rio”, trwa kilka lat. Nie mieliśmy tego ani przed Londynem, ani przed Pekinem, a już nie wspomnę o poprzednich igrzyskach. Doszliśmy do bardzo wysokiego poziomu, jeżeli chodzi o meteorologię, prądy. Dziś nie stanowi to problemu, ale trwało to długo. Teraz dostaję informację, nad którą nie muszę się zastanawiać. Jest ona sprawdzona zanim do mnie trafia.

A same kwestie techniczne? Rozmawiałem ostatnio z Agnieszką Skrzypulec, która mówiła, że 10-15 lat temu odstawaliśmy mocno pod względem sprzętowym. Teraz się już to zmieniło? Jesteśmy na takim samym poziomie, jak czołówka światowa?

Myślę, że tak. Przywiązywanie wagi do odpowiedniego doboru sprzętu przez ostatnie 15 lat zmieniło się diametralnie. Nie można tego nawet porównać. Wtedy były pojedyncze jednostki, jak Mateusz Kusznierewicz, które liznęły wiedzy i potrafiły dzięki niej zdobyć medal olimpijski. To jednak trwało zanim cała dyscyplina „załapała,”, że aby jechać na zawody i walczyć o medale trzeba przygotować i „opływać” bardzo dużo sprzętu. Oszczędzanie na tym nie ma sensu, bo środki wyłożone na przygotowania poszłyby w innym przypadku na marne. Wiadomo, że kiedyś chcieliśmy się uczyć żeglarstwa, a teraz chcemy zdobywać medale. Żeglować już umiemy, wiemy jak to robić. Jesteśmy na innym etapie. Pora wykorzystać ostatnie lata i sukcesy Mateusza i deskarzy w Londynie. Chcemy walczyć z potęgami – Wielką Brytanią, Australią czy USA. Wiadomo, że nie mamy takiego składu, żeby obsadzić wszystkie klasy olimpijskie, ale ci co tu przyjechali są najlepszymi z najlepszych. Serce rośnie, że oczy skierowane są już nie tylko na mnie czy Gosię Białecką, a cała kadra może śmiało walczyć o medale w Rio.

Samo żeglarstwo – sport niełatwy i wymagający wielu lat wyrzeczeń. Jak zaczęła się Pana przygoda z tą dyscypliną? Był Pan na nią skazany?

Pochodzę z Mrągowa. W latach 90. była to potęga (teraz też) i kuźnia żeglarstwa. W tamtych czasach praktycznie liczyły się tylko szkolenia w Mrągowie i Gdyni. Moi starsi bracia byli zachęcani przez rodziców do żeglarstwa. Też siłą rzeczy musiałem w to wejść, nie miałem wyboru (śmiech). I jakoś to zaskoczyło. Przez pierwsze pięć lat pływałem na łódce w klasie Optymist, takiej przygotowawczej w żeglarstwie. Na niej nauczyłem się żeglować, poznałem zasady. Potem pojawiła się deska. Był rok 1995 i prawdziwy szał na to. Każdy chciał pływać na desce. Mi zaproponowano, żebym spróbował. Zrobiłem to z miłą chęcią i okazało się, że mam talent. Bardzo szybko nauczyłem się windsurfingu. Dwa lata później zostałem młodzieżowym mistrzem świata. Od 1997 roku zacząłem się zastanawiać czy nie spróbować sportu stricte olimpijskiego – w seniorach. To była słuszna decyzja, ale niełatwa. Żeglarstwo jest takim sportem, że aby znaleźć się w elicie trzeba swoje przepracować. Mi trochę to zajęło. Mistrzem świata w seniorach zostałem po 10 latach. To dość długa droga. Są krótsze. Dzięki temu teraz czuję się jednak na tyle pewny siebie, że byłem w stanie zdobyć kolejny tytuł mistrza świata, a także medale mistrzostw Europy. Czasami w naszej dyscyplinie sukcesy osiąga się później, ale jak wejdzie się do światowej czołówki, to można w niej na długo pozostać. Droga nie jest łatwa, ale jak już wiesz jak to robić, to nie wypadasz z grona najlepszych szybko. Pod tym względem to sport wymierny.

Co robi Pan przed samym startem, żeby nie budować w głowie presji?

Nauczony sukcesami i obciążeniami jako faworyt, bo nie raz byłem wymieniany przez wielu w tej roli i różnie to bywało, podchodzę do tego tak, że staram się wykonać swoją robotę najlepiej jak potrafię. Każde ewentualności analizuję i zakładam. Jeżeli robota jest wykonana, to staję na starcie z czystym sumieniem i skupiam się na każdym kolejnym wyścigu. Nie kalkuluję. Szczęścia czasami brakuje, ale jak czuję, że jest ok, to będzie dobrze. A teraz tak czuję.

Czego kibice powinni życzyć Panu przed startem w Rio?

Dobrej zabawy. O to w tym chodzi. Sport to świetna zabawa i przyjemność. Zawsze rywalizacja dawała mi wiele radości.

Tego więc życzymy i trzymamy kciuki.