Od tego sezonu gra w Vive Kielce. Wielu jednak przez lata kwestionowało, gdy grał jeszcze w Azotach Puławy, że może to być zawodnik na miarę kadry. Trener Dujszebajew zaryzykował i się nie sparzył.
– Ten weekend był dla mnie rzeczywiście wyjątkowy – mówił debiutant w naszej reprezentacji w Ergo Arenie po zakończeniu turnieju kwalifikacyjnego do IO w Rio de Janeiro. – Zagrałem przez trzy dni pierwszy mecz w kadrze, wywalczyłem pierwszy rzut karny, pierwszy raz wyszedłem w wyjściowym składzie, a także strzeliłem pierwszą bramkę. Sporo premierowych rzeczy, ale nie podpalam się. Mam 29 lat i ci, którzy mnie krytykowali, będą to robili nadal. Im się ust nie zamknie nawet dobrą grą. Pozostaje robić swoje.
A zawodnik Vive Kielce może być filarem naszej defensywy na najbliższe miesiące, a może i lata. Nowy trener zrezygnował w tej formacji z usług Piotra Grabarczyka i postawił na zawodnika, z którym na co dzień pracuje w klubie.
– Na pewno miało to znaczenie przy powołaniu – nie kryje Kus. – Przecież trener Dujszebajew doskonale mnie zna. Zarówno mocne, jak i słabe strony. Na plus działa również fakt, że z Krzyśkiem Lijewskim czy Michałem Jureckim gramy razem w defensywie w klubie i znamy zagrywki trenera. Nie musimy więc się tego uczyć od podstaw.
Wyjazd do Rio de Janeiro na najważniejszą dla sportowców imprezę polscy szczypiorniści wywalczyli sobie dość gładko. Ale teraz każdy ma w głowie, że trzeba ciężko zasuwać na treningach, żeby znaleźć się w kadrze.
– Na igrzyska pojedzie 14 zawodników – mówi Mateusz Kus. – Takie są przepisy. Więc z 16-tki która grała w Gdańsku dwie osoby muszą wypaść. Wcale nie powiedziane, że to nie będę ja. Przecież jestem brany pod uwagę do gry głównie w obronie. Czy znajdzie się więc dla mnie miejsce w samolocie? Czas pokaże, nie chcę się napalać szczególnie.
Sodówka też debiutantowi raczej nie grozi.
– Nie ma mowy o bąbelkach – śmieje się zawodnik. – Przecież ja w piłce ręcznej jeszcze niczego nie wygrałem. Nie ma powodu, żebym nosił głowę zadartą do góry. Trzeba chłopakom postawić piwo, za to jak mnie przyjęli i jak pomagali w debiucie, bo wszyscy mnie mocno wspierali.
Koledzy z kadry bardzo pochlebnie wyrażali się o nowym zawodniku.
– Ma dobre warunki fizyczne i wie, jak się gra w obronie – mówił Karol Bielecki. – Może być śmiało częścią muru, który zamknie drogę do naszej bramki przeciwnikom. Znamy się z klubu i wiem, co Mateusz potrafi. Będziemy go wspierali.
W podobnym tonie wypowiadali się też inni zawodnicy.
– Wszyscy chcieli wykorzystać w ten weekend swoją szansę – mówił nowy rozgrywający naszej kadry Przemek Krajewski. – Wydaje mi się, że zaprezentowaliśmy się dość pozytywnie. Trener jest wymagający i ma wiele uwag, ale Mateusz pokazał, że trema go nie zjada w debiucie i gra na swoim, dobrym, poziomie.
Sam Kus też pokusił się o krótką recenzję gry kolegów i podejścia do sportu nowego szkoleniowca.
– Współczułem rozgrywającym, bo podczas zgrupowania musieli przyjąć ogromną ilość wiedzy – mówi Kus. –Trener Dujszebajew zwraca uwagę na każdy szczegół. Wprowadza od razy masę zagrywek, więc głowy na pewno chłopaki mają pełne. Ale zagrali dobrze i pokazaliśmy, że szybko odnajdujemy się w nowych schematach. Oby tak dalej.
A czy trener klubowy czymś zaskoczył nowego zawodnika w kadrze w wydaniu reprezentacyjny,?
– Ciężkie pytanie – śmieje się Mateusz Kus. – To niezwykle skrupulatny gość. Szalenie wymagający. Ale zawsze jest taki sam. Chce dotrzeć do wszystkich zawodników. Dużo z nimi rozmawia, tłumaczy. Mnie przez kilka tygodni oswajał z myślą, że mogę dostać powołanie. Szoku więc nie było.
Po meczu z Tunezją, ostatnim i decydującym o zajęciu pierwszego miejsca w turnieju kwalifikacyjnym do IO Kus długo odpowiadał na pytania dziennikarzy.
– To był mecz walki, pełen pozasportowych scen – mówił wprost. – Rywale prowokowali, jak tylko umieli, i dużo się działo. Kibice przeżyli sporo emocji (śmiech).
Najważniejsze jednak, że wygraliśmy, bo nie był to mecz o pietruszkę. Dzięki temu jesteśmy rozstawieni w pierwszym koszyku razem z Francją i nie wpadamy na nich w grupowej fazie zawodów.
A same kwalifikacje w innych turniejach sypnęły niespodziankami. Dość powiedzieć, że do Rio de Janeiro nie pojadą tak silne zespoły jak Hiszpania i Norwegia. Znów potwierdziło się znane od lat powiedzenie, że na igrzyska, na których gra tylko 12 ekip, trudniej się zakwalifikować niż odnieść tam sukces. Boleśnie się o tym przekonali sami Polacy, którzy przegrali w ostatnich minutach awans na IO w Londynie 4 lata temu.
– Bardzo nas to wtedy bolało – wspomina Sławomir Szmal, kapitan kadry. – Zawód był ogromny. Teraz robiliśmy wszystko, żeby do tego nie dopuścić.
W szatni po turnieju był szampan i głośna radość. Ale i reprymenda trenera, że nie można się dawać prowokować słabszej drużynie i ponosić emocjom. A na boisku było momentami bardzo gorąco. Po żółtej kartce za spięcie z rywalami dostali bracia Jureccy. Odpowiedź debiutanta w kadrze na pytanie o tę sytuacje pokazuje jednak wiele z mentalności naszych zawodników.
– Nie wiem, o co tam poszło, bo nie widziałem sytuacji – mówi Mateusz Kus. – Gdy naszych zaatakowali to od razu ruszyłem w kierunku rywali. Nie można im było odpuścić. W takich sytuacjach trzeba być monolitem, jednością. Bo w naszej kadrze działa zasada: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Zresztą samo powiedzenie przez Kusa o tej drużynie „nasza” powoduje, że czuje się u niego pewność siebie i zgranie z zespołem. Pomaga to znajomość z wieloma chłopakami z klubu i z ligi.
– Na reprezentacji nie liczy się czy grasz w Kielcach czy w Płocku – mówi Kus. – Tu gramy dla kraju, reprezentujemy naród. A Mazurek Dąbrowskiego śpiewany przez całą halę przed meczem robi wrażenie. A teraz wracamy do klubów. Vive bije się jeszcze w Lidze Mistrzów, więc mamy przed sobą kolejne, niezwykle ważne mecze. Oby również zakończyły się one sukcesami.
Tekst opublikowano w „Tygodniku ABC”.