A teraz o wymarłej dyscyplinie olimpijskiej, która – z jednej strony – źle, że wymarłą, bo szło nam w niej wyjątkowo dobrze, ale – z drugiej – dobrze, gdyż klasyfikacja medalowa jest zablokowana na sicher i nie ma już szans, by ktoś nas w niej wyprzedził.
Co to za dyscyplina? Kajakarstwo pancerne? Rzut beretem czy zgoła innym gumiakiem? Szarże kawaleryjskie? Pojedynki na topory? Nic z tych rzeczy, dyscyplina jest szlachetna i dystyngowana. No i nie mieliśmy w niej sobie równych. Panie i Panowie, olimpijskie konkursy sztuki!
Już widzę tę szyderę: „Nie, no sztuka…” Jak rzekł „Siara” Siarzewski w drugim „Kilerze”: „Co on mnie tu empik z domu będzie robił!” Panie i Panowie, czapki z głów! Ile mamy złotych medali w kolarstwie? Zero! Ile mamy złotych medali w kajakarstwie? Zero! A ile w olimpijskich konkursach sztuki? Trzy! Na siedem igrzysk! Łyso?
Dodajmy do tego jeszcze dwa srebrne i trzy brązowe, a obraz będzie uzupełniony. W Amsterdamie w roku 1928 Polska zdobyła dwa złota: Haliny Konopackiej w rzucie dyskiem i Kazimierza Wierzyńskiego w konkursie lirycznym. Za tom „Laur olimpijski”. Jeden z największych poetów międzywojnia świetnie rozumiał sport, rok przed tryumfem na olimpiadzie został pierwszym redaktorem naczelnym „Przeglądu Sportowego”. Jego kolega z grupy Skamander, Antoni Słonimski, dziwił się, jak sport może popularnością przewyższać sztukę. Komentując artykuł prasowy o słynnym piłkarzu Erneście Wilkowskim, w którym użyto określenia „boski”, pisał: „Boski? Mowa przecież o facecie, który muskularną, owłosioną girą kopnął obszyte skórą powietrze!” Historia przyznała rację Wierzyńskiemu, Słonimskiemu pozostał tytuł najlepszego tenisisty wśród artystów.
Może i Wierzyński miał rację, przeczuwając, że sport przewyższy popularnością inne dziedziny kultury, jednak sam na własnej skórze musiał tę wyższość odczuć: z olimpijskich konkursów sztuki (dodajmy: medale artystów nie liczyły się do klasyfikacji razem z medalami sportowców) zrezygnowano po pierwszych igrzyskach londyńskich w 1948 roku. Może warto by do nich powrócić? Może zrealizować coś na kształt olimpijskiej Eurowizji? W końcu Szwecja poprawiłaby swój dorobek medalowy. Kiedyś wszyscy rozpoznawali i uwielbiali boskiego Leonarda, wtedy jednak nie było jeszcze igrzysk olimpijskich. A konkurs filmowy? Z czerwonym dywanem i statuetką Olimpionika? Może inny boski Leonardo zagrałby w nim rolę swojego życia.
Na razie jednak pozostaje nam oglądać sportowców w filmowych wcieleniach. W Polsce najlepszym aktorem wśród sportowców był niezapomniany Władysław Komar, mistrz olimpijski w pchnięciu kulą w Monachium w 1972 roku. Ne zdziwiłbym się, gdyby po pięknej karierze zakończonej medalem w Rio sypnęły się propozycje dla Tomasza Majewskiego. Tak pięknie krzyczy na swoją kulę…