Jeszcze niedawno byli tacy, którzy dawali Wam dwa procent szans na to, że zakwalifikujecie się do Rio…
Edyta Jasińska: Tak, to byli specjaliści, osoby związane z kolarstwem. Sport jest sportem, szanse są zawsze i nie wolno używać wyłącznie statystyki albo rozdawać medali przed startem.
Natalia Rutkowska: To dało nam dodatkową motywację, pomimo tego, że grupa była na skraju rozpadu. Cały czas skupiałam się na tych dwóch procentach. Chciałam pokazać, że na wiele nas stać. Ogromna motywacja, przeogromna praca i udało się.
Miałyście w Londynie czas na to, żeby się nacieszyć?
EJ: To była poskromiona radość i nie trwała długo. Zdajemy sobie sprawę z tego, ile czeka nas pracy. Do tej pory czerpiemy z tego siłę, ale chyba nie miałyśmy nawet chwili na to, żeby świętować. Kwalifikacja to po prostu zastrzyk energii na dalszą drogę.
NR: To był ogromny bodziec, w pierwszych sekundach płacz, niedowierzanie, ale i ogromna satysfakcja. Ten jeden moment, gdy pokazałyśmy niedowiarkom: tak, potrafimy. Potem już tylko skupienie i praca.
Co myślicie, kiedy mówię „Rio”?
EJ: Dopóki nie wsiądziemy do samolotu, ten start cały czas będzie potencjalny. Kwalifikacje nie są imienne. Mamy bardzo duże szanse, jesteśmy najlepiej wyszkolone technicznie, ale to jest sport.
NR: Każda sekunda może to zmienić. Wystarczy przypomnieć sobie kontuzję Mai Włoszczowskiej na kilka tygodni przed Igrzyskami Olimpijskimi w Londynie. Ważna jest też dyspozycja miesiąca. O Rio de Janeiro myślimy w kategorii celu.
Jak teraz wygląda Wasza codzienność?
EJ: Cały dzień przeznaczamy na rower, w ogólnym znaczeniu. Treningi na torze, na szosie, ściganie na torze i szosie, siłownia, ćwiczenia wzmacniające mięśnie głębokie, odnowa biologiczna…
NR: … przestrzegamy też diety. Jesteśmy w pracy 24 godziny na dobę. Na tym polega profesjonalny sport.
To nie tylko wysiłek fizyczny, ale i psychiczny. Jak radzicie sobie z presją?
NR: Ostatnie pół roku pokazało, jak ogromną presję psychiczną musiałyśmy udźwignąć. Na wszystkich Pucharach Świata, zaczynając od mistrzostw Europy w październiku. Normalny człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy i ja też nie zdawałam, dopóki po mistrzostwach świata nie wróciłam do domu. Dopiero wtedy to zaczęło wychodzić. Nie mogłam wstać z łóżka, wszystko mnie bolało.
EJ: Prawda jest taka, że byłyśmy miazgą.
NR: I fizycznie, i psychicznie. Dopóki walczyłam, miałam taką siłę, żeby osiągnąć cel, że to było wprost niesamowite. Zadanie do wykonania? Jedziemy!
EJ: Dziś jest podobnie. Miałyśmy chwilę oddechu, właśnie po tym okresie miazgi. Schodziło z nas napięcie, stres, z naszymi ciałami działy sie dziwne rzeczy. Teraz determinacja znów wróciła, jest energia i skupienie.
Rozmawiacie o tym, czy tę presję chcecie przemilczeć?
EJ: Rozmawiamy o etapach naszego szkolenia, o wyścigach, mikrocyklach. Dzielimy to w ten sposób, bo tak jest chyba lepiej.
NR: Tak, małą łyżeczką do syta. A co do presji – ona jest zawsze, podczas każdego startu, jednak rozłożona w czasie nie jest tak miażdżąca. Presja zdobycia kwalifikacji olimpijskiej trwa pół roku.
Teraz mamy już spokój pracy. Spokój. To bardzo ważne.
Jeździcie po całym świecie i widzicie, jak kultura kolarstwa wygląda w jego różnych zakątkach. Polska doskoczyła do najwyższego poziomu?
NR: Nie.
EJ: Zdecydowanie nie, kolarstwo torowe cały czas jest niszowe. A szkoda, bo od toru zaczęło się zdobywanie medali olimpijskich. W Wielkiej Brytanii, w Niemczech, chyba nawet na Ukrainie ludzie lepiej kojarzą kolarstwo torowe, niż u nas.
Tor z prawdziwego zdarzenia mamy tylko jeden.
NR: Jest wiele torów betonowych, ale tylko jeden drewniany – taki na skalę światową jest w Pruszkowie.
Kiedy sportowiec jedzie na Igrzyska Olimpijskie, większość widzi go w biało-czerwonej koszulce i czeka na wynik. A niewiele osób zastanawia się nad tym, gdzie i jak pracuje na ten zaszczyt. Wasz głos odnoszący się do warunków treningu czy innych próśb jest zauważany?
EJ: Na pewno jest duża różnica pomiędzy tym, jakie warunki finansowania mamy w Polsce, a jakie w już wspomnianych Wielkiej Brytanii czy Niemczech.
Nie skupiamy się jednak na złych rzeczach, ale na dobrych – tym, co mamy, co już osiągnęłyśmy i możemy osiągnąć.
NR: U nas też widać zmiany, zachodzą w wolniejszym tempie, ale idziemy do przodu. Nie tylko kolarstwo torowe, ale ogólne. To cieszy.
EJ: Maja Włoszczowska i Michał Kwiatkowski zrobili świetną robotę w kontekście popularyzacji naszego sportu.
Kobiety i mężczyźni traktowani są na jednym poziomie? Mam wrażenie, że Wy jesteście na bocznym torze.
EJ: Cały czas widać dysproporcje w kontraktach czy nagrodach na wyścigach.
NR: To się trochę zmienia, ale dysproporcja jest ogromna. I jeszcze długo będzie. Wiele osób twierdzi, że u kobiet nie ma ścigania, ale mamy nadzieję, że z czasem to się zmieni. Niedawno Michał Kwiatkowski jechał Amstel Gold Race [z którego się wycofał – przyp. red.], a Kaśka Niewiadoma wygrała w Holandii z arcymistrzynią Marianne Vos, która była czwarta. Prawie nikt o tym nie wie…
EJ: Ten problem już zauważono.
NR: Tak, to widać. W tym roku startuje przecież kobiece Tour de Pologne.
Zaczęłyśmy rozmowę od końca, więc może wrócimy do początku…
EJ: Ja zaczęłam trenować dość późno, jako studentka, ale dostałam dobry pakiet genów. Od taty, którego jeszcze nie znam. Może teraz zadzwonisz?
…
Miałam kontakt z rowerem, ale na poważnie zaczęłam trenować wtedy, w klubie Emdek Bydgoszcz. Przyjął mnie trener Marian Sierocki i naprawdę wiele mu zawdzięczam. Nie każdy przyjąłby kompletnie niedoświadczoną zawodniczkę w tym wieku. Jeszcze długo wiele rzeczy nie wychodziło mi technicznie i wydolnościowo, musiałam wkładać w to dwa razy więcej pracy, ale… jestem.
Jesteś zaprzeczeniem tezy, że sukces gwarantuje wyłącznie trening od małego.
EJ: Fajnie jest łamać schematy. Nie wolno się blokować.
Jeśli coś Ci nie wyjdzie, to się wściekasz czy szybko zaciskasz pięści?
EJ: To jest mieszanka. Musimy w pewnym sensie zdobywać dojrzałość sportową i ona polega na tym, żeby radzić sobie z takimi emocjami. W zasadzie to wszelkie emocje trzeba zamieniać na motywację. Mam chwile złości, ale szybko powraca chęć dążenia do doskonałości.
NR: Ja jestem klasycznym przykładem dziecka nastawionego na sport od zawsze. Może nie trenowałam od urodzenia, ale od szóstego roku życia (śmiech). Pochodzę z usportowionej rodziny – jeździłam na łyżwach, nartach, pływałam. Jak to dzieci, amatorsko. Pływam od szóstego roku życia – najpierw szkółka, potem klasa pływacka, po siedmiu latach pojechałam na zawody MTB dla rodzin.
Los pomógł?
NR: Wygrałam. Pamiętam, w wywiadzie dla TVP1 powiedziałam Maciejowi Kurzajewskiemu, że chcę trenować triatlon. Brakowało mi szlifu na rowerze. Poszłam na jeden trening, szybko mi się odechciało, ale los zdecydował inaczej. Myślałam, że przejdę na triatlon, bo dobrze biegałam, ale zostałam i jeżdżę już od dziesięciu lat. Wtedy nie myślałam jednak, że zajdę tak wysoko.
Moje początki nie były takie, jak Edyty. Do kadry dostałam się późno. Cały czas się starałam, przychodziłam na treningi i jakie to dla mnie było szczęście, że mogłam z nimi jeździć na torze! Nawet tylko rozgrzewkę i patrzeć, jak trenują. Coś niesamowitego…
EJ: Jest w tym wszystkim jedna postać, która nas łączy i dzięki której istniejemy. Grzegorz Ratajczyk, trener kadry torowej. Był z nami w momencie, gdy już nikt w nas nie wierzył.
NR: Bez niego nie byłoby nas. On nauczył nas wszystkiego. Na początku nie znaczyłam nic, a pół roku pracy z nim dało mi taki rozwój, że zostałam mistrzynią Polski na torze w wyścigu punktowym. To był 2009 rok i od tego czasu ściśle z nim współpracuję, Edyta też. To ojciec sukcesu średniego dystansu kobiet na torze.
EJ: W polskim kolarstwie jest bardzo niedoceniany, on sam nie ma parcia na szkło, a wkłada w pracę całe serce.
Zaszkliły Wam się oczy.
EJ: Te ostatnie miesiące odcisnęły piętno również na nim, ale musieliśmy się wpierać i ciągnąć za fraki. Ile kto miał siły, tyle dawał.
Te „dwa procenty” dały Wam turbodoładowanie?
NR: Pytałaś się Edzi, czy jest waleczna i zawzięta, gdy nie idzie – ja jestem wtedy potrójnie naładowana.
EJ: To dobry moment na wtrącenie, że w Pacificu mamy świetna infrastrukturę i super grupę. Dziewczyny są silne, tak chętne do pracy i utalentowane, że to również daje nam spokój. Możemy być razem i wspólnie rozwijać swoje rezerwy. Mamy więc wsparcie trenera klubowego i kadrowego.
Zawodnik zawsze potrzebuje wsparcia, nawet gdy jest już ukształtowany. Kto dodaje Wam sił, gdy wydaje się, że nic ich nie doda?
EJ: Mam jedną tak cudowną postać w moim życiu – moją bliska przyjaciółkę, mamę. Nie rozumie kolarstwa, nie interesuje się sportem, jedynie ja donoszę jej wieści. Zazwyczaj to typowe użalanie się, płacz…
…jak do mamy.
EJ: Jak do mamy. Dużo takich informacji do niej trafia, bardzo mnie rozumie i podziwiam ją za to. Czasami traktujemy naszych bliskich niewdzięcznie. Przez tydzień mamy czas na kilka minut rozmowy telefonicznej, a oni są po drugiej stronie. Czekają i wiedzą, że po naszej stronie jest strasznie ciężka praca. Są. To również trenerzy, o których wspominałam.
NR: Mama, tata, siostra, najbliższa rodzina.
Wspierali mnie, gdy już nikt we mnie wierzył. Chciałam kończyć, byłam w kropce, nie miałam sił. Trzymają za mnie kciuki na wszystkich startach, oglądają, dzwonią, piszą… Mam ogromne wsparcie…
EJ: Nawet ja to odczuwam!
NR: Są ze mną zawsze, chociaż ja nie zawsze traktuję ich tak, jak powinnam. Często ich nie doceniam, gdy wracam do domu zestresowana albo zła.
Ważną postacią jest również trener Trojga, który mnie ukształtował, szlifował mój talent i wciąż mnie wspiera. Dziękuję też trenerowi Ratajczykowi, bo nie jestem łatwym ani człowiekiem, ani zawodniczką. To, co ze mną przeszedł… chyba powinien zostać świętym! (śmiech)
Gdybym miała wskazać, jakimi jesteście żywiołami, to ty Natalio: ogniem, ogniem, ogniem i ogniem.
NR: Tak! (śmiech)
To chyba świetnie, że w grupie uzupełniacie się w ten sposób.
NR: Edyta mnie tonuje.
EJ: Wytłumaczę, przeczekam, pomyślę. Jestem grupowym buforem.
NR: Odgrywa świetną rolę w kontaktach między trenerem a nami.
Na poziomie, na jakim wy rywalizujecie, nawet to ma wielkie znaczenie. Każdy szczegół.
EJ: Zwracamy uwagę nawet na to, kto z kim ma pokój w hotelu. Żeby ta energia mogła się rozłożyć odpowiednio. Musimy się tonować, żeby ta maszyna działała. Istotne jest wszystko.
Gdzie w tym wszystkim macie czas na realizowanie kobiecości?
EJ: Niewiele, bo ciężko powiedzieć cokolwiek o naszym życiu prywatnym.
Ale czuję, że wy to rozumiecie – w tych bluzach też można czuć się kobieco.
EJ: Dokładnie tak. Sport daje nam coś, co jest niesamowicie przydatne, czyli pewność siebie. Kobieta pewna swojej siły i wartości jest seksowna. Nie potrzebuje do tego idealnego makijażu ani czerwonych paznokci.
NR: Kobiecość się czuje, to wystarczy.