Fot. Paweł Skraba
Fot. Paweł Skraba
Wszystko zgodnie z planem
Dwadzieścia i pół metra. Tyle potrzebował rzucić Tomasz Majewski na mityngu Diamentowej Ligi w Szanghaju, by zakwalifikować się na igrzyska. Pchnął kulę o dwadzieścia sześć centymetrów dalej i do Rio poleci. Zgodnie z planem.
Dyscyplinę wspiera:
Albert Duzinkiewicz
15 maja, 2016 20:18
W kategoriach: Aktualności Lekkoatletyka

Kariera naszego złotego kulomiota (jedno z moich ulubionych słów) zgodnie z planem przebiega od samego początku. Z małym wyjątkiem: 6 marca podczas halowych mistrzostw Polski w Toruniu nie tylko nie zdobył dziewiątego złota tej imprezy, ale pchnął kulę siedemnaście centymetrów bliżej niż minimum wymagane do wyjazdu halowe MŚ w Portland. Nieco zdziwiony w wywiadzie dla „Sportu” powiedział wówczas: „Tam, gdzie chciałem, dotychczas jeździłem”. I od razu zauważył dobrą stronę wcześniejszego zakończenia sezonu halowego: dłuższy trening przed Igrzyskami Olimpijskimi w Rio de Janeiro, ostatnią imprezą w karierze.

Nie będzie w Rio bardziej utytułowanego polskiego sportowca. Dwukrotny mistrz stanie przed szansą zdobycia kolejnego olimpijskiego medalu. Zgodnie z planem – jeden z faworytów w tej konkurencji. Wiadomo, lata lecą, Tomasz Majewski ma ich już trzydzieści pięć, od złota w Londynie notuje mniej mistrzowskie wyniki: na MŚ dwa razy był szósty. Widać już następców mistrza, ale jestem pewien, że pochodzący z Nasielska (czyli nasielszczanin – to będzie jedno z moich ulubionych słów…) nie pojedzie do Rio tylko na ceremonię otwarcia i ceremonię zamknięcia, by odebrać zasłużone owacje dla jednego z najwybitniejszych polskich olimpijczyków.

Nie ma wątpliwości, że to właśnie olimpiada jest najważniejszą z imprez dla Tomasza Majewskiego, jednego z najinteligentniejszych polskich sportowców. W cytowanym już wywiadzie ze stoickim spokojem ucieszył się, że startowy zgrzyt pojawił się wiosną, a nie przed najważniejszą imprezą w sezonie. Jedną z najważniejszych w karierze. Najważniejszą w życiu? Poza srebrem w 2009 roku MŚ na otwartym stadionie zawsze kończył poza podium. Już dawno przyjął do wiadomości, że nie będzie wygrywał zawsze i wszędzie, więc upatrzył sobie igrzyska. Pierwszym znakiem rozpoznawczym tego sportowca jest dogłębne rozumienie własnych atutów i ograniczeń oraz nieomylne wybory.

Za drugi znak rozpoznawczy Tomasza Majewskiego można uznać fakt, że programowo nie bije rekordów na treningach, zostawiając je sobie na najważniejsze momenty. Nie jest zresztą dominatorem, nie przerzuca rywali jak Anita Włodarczyk. Trening to fundament, utrwalenie nienagannej techniki; coś innego sprawia, że w najważniejszych momentach kariery udaje się do tej solidnej podstawy dorzucić coś, co mieści się w kilkudziesięciu centymetrach. W Londynie nasz mistrz zdobył złoto, ponieważ odległością 21,72 w drugiej kolejce rzutów zaskoczył faworyzowanych Amerykanów. Przed wyjazdem mówił, że nie będzie się krygował jak panienka i powie wprost, że jedzie po złoto. Przyjmowaliśmy to wszystko z kurtuazją i szacunkiem, jaki należy się mistrzowi. Ale wierzyliśmy tak sobie.

Co Tomasz Majewski mówi teraz? Niewiele. Ale zamiast tego w pierwszych zawodach w sezonie kwalifikuje się na olimpiadę. Czyli wszystko zgodnie z planem.  Chociaż… jest jedna różnica. Znów nie kryguje się jak panienka, a że złoto nie jest tak pewne jak cztery lata temu, woli nic nie mówić. Poczekamy, niech przemówi jego kula.