Kozłowski był bardzo bliski wypełnienia minimum olimpijskiego. Przeciął linię mety w czasie 2:11:56 – o 26 sekund gorszym od wskaźnika PZLA na te zawody. Szost był drugi. Wykręcił 2:12:43. Rok temu minimum osiągnął, ale w tym roku go nie potwierdził. Trudno się jednak spodziewać, że najbardziej znanego polskiego maratończyka zabraknie w sierpniu w stolicy Brazylii. Cztery lata temu był najlepszym białym na olimpijskiej trasie w Londynie zajmując wysokie 9. miejsce.
Co mówi Artur Kozłowski na mecie warszawskiego maratonu?
– Ostatnie miesiące obfitowały w niezwykle ciężkie treningi – mówił zwycięzca. – Wiedziałem, że stać mnie na dobry wynik, co pokazał już półmaraton przebiegnięty po powrocie ze zgrupowania. Jestem niezwykle zadowolony ze zwycięstwa. W kontekście Rio de Janeiro nie chcę się, póki co, wypowiadać. Najpierw odpocznę, a potem zobaczymy, co będzie.
Nikt nie krył, że tegoroczna edycja Orlen Warsaw Marathon jest tak pomyślana, żeby nasi reprezentanci mogli walczyć o minima uprawniające do startu w Rio de Janeiro. Stąd siedmiu naszych zawodników w pierwszej dziesiątce klasyfikacji generalnej. Rozczarowały jednak nieco wyniki, chociaż trzeba przyznać, że zawodnikom biegu nie ułatwiała aura, szczególnie bardzo silny wiatr w drugiej części dystansu.
Henryk Szost na mecie wyglądał na nieco rozczarowanego. Swój bieg i wynik ocenił jako przyzwoity. Nie szczędził jednak komplementów polskim kibicom, których nazwał najlepszymi na świecie. Trudno się z tą opinią nie zgodzić, bo w kraju nad Wisłą kochających bieganie jest coraz więcej. Armia ludzi pozytywnie zakręconych na tym punkcie dawno powinna liczona być w milionach.
Tegoroczna edycja Orlen Warsaw Marathon była jednocześnie mistrzostwami kraju. Złoty medal przypadł Kozłowskiemu, srebrny Szostowi, a brązowy szóstemu w „generalce” Błażejowi Brzezińskiemu. Pamiętajmy, że Henryk Szost ma minimum uprawniające do startu w Rio z ubiegłego roku, podobnie jak Yared Shegumo, który nie wystartował w Warszawie z powodu kontuzji. Kozłowski teoretycznie minimum nie ma, ale ma tytuł mistrza kraju i spełnia kryterium federacji, które mówi o tym, że jeżeli trzech zawodników nie złamie minimum, to zawodnik mający złoty medal na MP i lepszy czas niż 2:12:30 będzie mógł do Rio pojechać.
A co na to Marcin Chabowski, który startował w ten sam dzień w londyńskim maratonie? Niestety nasz zawodnik, pomimo dobrego startu i międzyczasów dających minimum, zszedł z trasy po 30 kilometrze. To chyba ostatecznie klaruje naszą kadrę maratończyków na Rio, którą powinni stworzyć Kozłowski, Szost i Shegumo.