Fot. Facebook
Fot. Facebook
Nie mogę być śpiącą królewną – wywiad z Moniką Stachowską
O romantycznym podejściu do reprezentacji i o tym, jak nie została pianistką z Moniką Stachowską, dwukrotnie czwartą zawodniczką MŚ w piłce ręcznej, rozmawia Aleksandra Radzikowska
Dyscyplinę wspiera:
Aleksandra Radzikowska
25 kwietnia, 2016 20:24

Już od ponad miesiąca wiesz, że nie zagrasz w turnieju olimpijskim. Poukładałaś sobie w głowie tę sprawę?

Marzenie się nie spełniło, jednak życie toczy się dalej. Ludzkość ma gorsze problemy. Swoje przepłakałam, ale musiałam wrócić do normalnego rytmu. Fajne jest to, że nasi panowie jadą na Igrzyska Olimpijskie i na osłodę mogę się cieszyć ich szczęściem.

Co Ci podpowiada serce?

Jadą po to, żeby zdobyć medal. Trzymam za nich kciuki i będę przeżywać każde spotkanie.

Jadą tam po to, żeby spełnić moje marzenia.

Rio się nie wydarzy, ale Wy jako reprezentacja nie znikacie. Pokazałyście piękną solidarność w sprawie trenera Rasmussena. Chcecie, żeby został?

Ta kwestia nie zależy od nas, ale od władz związku. W maju mamy zgrupowanie, na początku czerwca gramy ostatnie mecze eliminacyjne do mistrzostw Europy i tam pewnie dowiemy się szczegółów.

Kadra na pewno musi przejść restrukturyzację ze względu na wiek. Jesteśmy kobietami, więc niektóre z nas zrobią sobie przerwę albo rezygnują z gry po to, żeby założyć rodzinę. Czy trener zostanie, czy nie – tego nie wiem i nie próbuję analizować informacji, które docierają do mnie z otoczenia.

Chyba nie ma przesady w tym, że trener Rasmussen wprowadził kobiecą reprezentację „na salony”.

Absolutnie nie ma, to najlepszy trener, jakiego miałam do tej pory. Jeśli ma być inny to musi być co najmniej tak samo dobry. Jeśli miałby to być ktoś gorszy, to znowu wrócimy do czasów preeliminacji. To nie jest dobre, bo brak sukcesów reprezentacji przekłada się na całe środowisko. Jestem na ostatniej prostej swojej kariery, ale zależy mi na tym, żeby moja ukochana piłka ręczna była na jak najwyższym poziomie. Chciałabym, nawet jako kibic, usiąść na trybunach, trzymać kciuki i zaśpiewać hymn z dumą.

Wciąż jesteś silnym i ważnym ogniwem naszej drużyny.

To, co można było wycisnąć ze mnie trzy lata temu, nie będzie takie samo za pół roku. Obciążenia są coraz większe, a sport to pokonywanie granic własnych słabości. One są płynne i chyba w ten sposób myślę o kwestii tej ostatniej prostej.

Gdzie wy, jako reprezentacja, macie swoje miejsce? Jaką wagę mają te dwa czwarte miejsca na mistrzostwach świata?

Na świecie jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz, więc z tej perspektywy ciężko mi to ocenić. Nie jedziemy do Rio, jednak z drugiej strony – na igrzyska jadą zespoły niżej sklasyfikowane. Te dwa czwarte miejsca, o których wspomniałaś, to wielki sukces, mimo że pozostał nam niedosyt medalu. Jesteśmy krajem ze słabą ligą, nie mamy sukcesów klubowych w europejskich pucharach, a reprezentacja jednak liczy się na ważnych zawodach.

Na brak kwalifikacji można patrzeć z różnej perspektywy. Straconych marzeń, wielkiej pracy włożonej w przygotowania do walki o nie… a jaki inny ma to wymiar?

W danym momencie, kiedy są igrzyska, dyscyplina traci medialnie, ale za chwilę wraca się „na salony”. My już praktycznie awansowałyśmy na mistrzostwa Europy i niedługo z powrotem wrócimy do mediów. Ciężko to ocenić. Siatkarki nie jadą do Rio, a siatkówka cały czas jest bardzo popularna, dobrze zorganizowana i opłacana.

Obserowałaś to, jak rośnie w kraju miłość do piłki ręcznej. Nasza kultura kibicowania jest naprawdę tak wyjątkowa, czy tylko nam się wydaje?

Nie wydaje nam się. Mamy jednych z najlepszych kibiców na świecie. Jestem w stanie dokonać tej oceny, kiedy gramy mecz reprezentacji u siebie. Ostatnio grałyśmy w Koszalinie z Węgierkami, a potem pojechałyśmy na do nich. Ciężko to nawet porównać.

Jako reprezentacja potrzebujecie teraz spokoju pracy?

My jesteśmy poukładane. Z trenerem Rasmussenem pracujemy już od kilku lat i każda z nas rozumie, co ma robić. Kiedy przyjeżdżamy na zgrupowanie już wiemy, jakie ma wobec nas wymagania i tego samego oczekujemy od siebie. Jeśli ktoś ma problem z zaadaptowaniem to albo koleżanka, albo trener szybko przypominają, po co się tam jest.

Bo fajne z Was babki.

Klimat jest świetny. Przyjaźnimy się i kontaktujemy nie tylko w okresie zgrupowań. Spotykamy się, rozmawiamy przez telefon i widujemy, kiedy tylko można. To chyba najlepsza wizytówka atmosfery panującej w kadrze.

Czuć to nawet przez ekran.

Sport ogólnie jest taką płaszczyzną, na której spotykają się ludzie różnych profesji, o różnym poziomie inteligencji czy statusie społecznym. Gdyby nie on, nie mieliby okazji do nawiązania kontaktu. Sport to umożliwia, bo pozwala czerpać wspólną radość. Dla mnie czymś takim jest reprezentacja.

Jesteśmy tak kompletnie różne… Zdajemy sobie z tego sprawę, że gdyby tworzyły się nieformalne grupy, to niekoniecznie byłybyśmy w tych samych. A jednak chęć sukcesu i ciężka praca mocno nas scalają.

Masz fajne, romantyczne podejście do tego wszystkiego, czym jest reprezentacja.

Tak, bo gra na mistrzostwach przynosi emocje o dużym nasyceniu. Właściwie maksymalnym. Często wygrywamy w stresie i kiedy on mija – pojawia się czysta radość. Niczym niezmącona. To jest do osiągnięcia chyba tylko w sporcie, gdy nikt nie myśli o pieniądzach i nie kalkuluje. Idzie się i robi to, co kocha. Jeśli brakuje sił czy motywacji to znajduje się je dla koleżanki z boiska, bo nie chce się jej zawieść.

Podchodzę do tego bardzo emocjonalnie. Nie jestem matką, ale dziewczyny z reprezentacji często to wspominają – w gamie czystych radości jedynie urodzenie dziecka bije na głowę emocje z boiska. I potem długo, długo nic…. (śmiech) Ciężko było znaleźć nam inne przykłady.

Myślicie czasem o tym, że w zasadzie każda z Was jest pojedynczą twarzą całej dyscypliny?

Mamy taką świadomość, a to wiąże się też z tym, że musimy się pilnować. Są sprawy, o których można opowiadać i takie, o których się nie mówi. Nigdy nie ograniczamy się natomiast, jeśli chodzi o emocje. Nie ukrywamy ich, bo to żaden wstyd pokazać łzy radości albo smutku.

Nam towarzyszą tak skrajne uczucia, że momentami są poza naszą kontrolą. W pewnym sensie obnażamy się publicznie. Ludzie chronią się i nie chcą, żeby inni widzieli ich w takich sytuacjach, a my nierzadko robimy striptiz emocjonalny.

Szeroko pojęta kultura pozwala Ci tonować te skrajne emocje? Masz patent na ich przepracowanie?

Generalnie wiem, że nie mogę się ze sobą pieścić. To nic nie daje. Czasem zakładam na głowe hełm, spuszczam przyłbicę i nieważne, co będzie się działo – ruszam. Im dłużej o czymś myślę, tym bardziej się stresuję. Czasem płaczę, czasem nie mogę spać, szczególnie na mistrzostwach. Psychika „gra” dłużej niż ciało, zajmuję się więc nieskomplikowanymi rzeczami. Lubię gotować, słuchać muzyki albo czytać, a w momencie dużego stresu czytam raczej lekkie książki.

Wszystko zależy od dnia i nastroju – czy jestem senna, czy pobudzona. Gdy jestem pobudzona, to raczej siebie nie hamuję, a gdy przysypiam, to muszę coś z tym zrobić. W piłce ręcznej nie można być śpiącą królewną.

A kino?

Lubię francuskie filmy, bo generalnie lubię ich kulturę. Mieszkałam dwa lata we Francji i uwielbiam uczyć się tego języka. Zaczynałam zapominać, więc od niedawna powtarzam. Czytam po francusku, a raczej dukam, jeśli to trudna książka. Gdy mam fazy np. na reportaże, to czytam je ciągiem. Jak chwyciłam Starowicza, to przeczytałam wszystkie pozycje, jak leci. Jeśli dorwę dobre kryminały – to pochłaniam je jeden po drugim. A czasem mam tak, że przez trzy tygodnie nie otwieram książki, bo wieczorem jestem zmęczona tak bardzo, że zasypiam na okładce. Kontroluję to jednak, bo w momencie, gdy chcę coś powiedzieć  i brakuje mi słów, już wiem – otwórz z powrotem książkę!

Lubię też teatr, lubię koncerty…

Na jakim ostatnio byłaś?

Niedawno z Patrycją Kulwińską wybrałyśmy się na Hey.

… uwielbiam Nosowską.

Patrycja jest chyba największą fanką! A wcześniej byłam na Mazolewskim i wybieram się na Open’era. Mieli być tylko Red Hot Chili Peppers i Florence + The Machine, ale będzie jeszcze Foals, więc pewnie skończy się tak, że kupię bilet na cały festiwal.

W konkursie pasji pianino przegrało z piłką ręczną?

Oj, to było tak dawno. Lubiłam czytać nuty i brzdąkałam jednym palcem na organach. Potrafiłam siedzieć przez trzy godziny, zaznaczać i rozpisywać – jaka nuta, na jaki klawisz nacisnąć. Robiłam to często ze słuchu i w związku z tym rodzice chcieli mnie zapisać na zajęcia. Pani, która zajmowała się tym w Osiedlowym Domy Kultury akurat nie było, poszłam więc na boisko i tak zostało…

Bardzo chciałabym nauczyć się grać na pianinie, to cały czas widnieje na liście marzeń i przyda się do rehabilitacji moich dłoni. Palce piłkarki ręcznej są strasznie powybijane i w pewnym wieku zaczyna to przeszkadzać. Dłonie wyglądają nie najlepiej i zwyczajnie bolą. Pianino będzie idealną pomocą, ale nie będę nikogo zmuszać do słuchania tego brzdąkania. Z takimi palcami niewiele ładnych rzeczy da się zagrać (śmiech).