Złoty medal ME w Amsterdamie jest bez wątpienia największym sukcesem w twojej karierze.
Zdecydowanie. I najmniej spodziewanym. Wiele razy lepiej byłem przygotowany do zawodów, ale coś nie wychodziło. W tym sezonie ciężko mi szło, bo zmieniliśmy trochę trening i dało to odwrotne od zamierzonych efekty. Teraz wracamy do sprawdzonych wzorców i jest z dnia na dzień lepiej.
Mocna głowa była wczoraj najważniejsza? Renaud Lavillenie poprzeczkę na 5.75 przeskakuje na treningu z zamkniętymi oczami. Tu nie dał rady.
Nawet na rozgrzewce nie miał z tym problemu. Wiadomo, że jak dochodzi stres, to zupełnie inna zabawa. W skoku o tyczce decydują niuanse. Skok musi być trafiony w punkt. Założyłem sobie, że nie będę walczył z warunkami, a oddawał swoje skoki. Głowa wytrzymała i poradziłem sobie. Wiadomo, że wysokość 5.60 rewelacyjna nie jest, ale jak się okazało starczyła do wywalczenia złotego medalu.
Ten sukces daje kopa do ciężkiej pracy? W tym sezonie tylko raz pokonałeś 5.70. Nie masz nawet potwierdzonego minimum olimpijskiego, ale wiadomo w tej sytuacji, że tam pojedziesz. Jak będziesz wyglądały kolejne tygodnie?
W tym roku nie szło mi dobrze. Mam nadzieję, że teraz karta się odwróci i będzie z górki. Mam nadzieję, że będę w Rio w jeszcze lepszej dyspozycji niż tutaj. Te moje 5.70 z tego sezonu wynikało z różnych względów. A to mi tyczki nie doleciały i musiałem skakać na pożyczonych, a to przeszkadzał wiatr, deszcz czy zimno. Jak jest kilka stopni, to w naszej specjalności na fajerwerki liczyć nie można. A dobre wyniki budują pewność siebie podczas kolejnych startów.
Co pomyślałeś, gdy zobaczyłeś, jak Renaud Laviellenie strącił po raz trzeci poprzeczkę na 5.75?
Trochę było mi wstyd, że to się skończyło. Chciałem chociaż 5.70 osiągnąć, żeby nie czuć się z tym tak źle. A pierwsza myśl? Co on zrobił. To nie jest możliwe. Byłem w szoku.
Dziś rano dotarło do ciebie, że jesteś mistrzem Europy?
Obudziłem się cały obolały. Wczoraj tego nie czułem i mógłbym skakać jeszcze i skakać. Nawet nie zauważyłem, że coś sobie w rękę zrobiłem. Tak podziałały na mnie endorfiny.
Świętowanie było?
Poszliśmy z Piotrkiem i Romaną Malacową, z którą trenuję, na kilka piw. Poszliśmy potem na chwilę do kasyna i KFC – nic szczególnego. Nic na siłę, nie szukałem jakiś barów czy restauracji. Co nam się chciało, to zrobiliśmy. Naturalnie to wyszło.